poniedziałek, 7 października 2013

Urodzinowe rozdanie - WYNIKI!

Na wstępie tylko powiem, że każde losowanie odbyło się jeden jedyny raz. Nie przedłużając:

Serię o Megan Chase autorstwa Stacii Kane wygrywa:

sobota, 5 października 2013

Dyskusja? Czyli bardzo krótka rozprawa na temat naszego ojczystego języka i chęć poznania Waszego zdania.

Pisząc wczorajszą recenzję, nasunęła mi się myśl, którą chciałabym przedyskutować. Chodzi mi o długi i szeroki jak Wisła temat, jakim jest język polski. Zauważyłam, że ostatnio przywiązuje się do poprawności językowej coraz mniejszą wagę. Ludzie coraz mniej czytają, przez co mają ubogie słownictwo, a kiedy już czytają, w książce dostają byka na byku. 

Ja sama staram się jak mogę, żeby swoje słownictwo wzbogacać, kiedy czegoś nie wiem – odwiedzam poradnię językową PWN (genialne źródło swoją drogą), bo zwyczajnie głupio mi być Polką i nie mówić/pisać poprawnie we własnym języku. Dlatego okropnie wkurza mnie, kiedy rozmawiam/piszę z kimś, kto robi potworne byki i tłumaczy się „dyslekcją”, przy okazji mając do mnie pretensje za wytknięcie błędu. Takie tłumaczenie to jak płachta na byka, bo wtedy już wiem, że osoba ta nie tylko nie jest dyslektykiem, ale też oszustem, gdyż z moich skromnych informacji na ten temat wynika, że osoby borykające się z dysleksją chodzą do poradni i ĆWICZĄ, żeby tych błędów jednak nie robić. A tu przychodzi mi taki śmierdzący leń, mówiąc o swojej „dyslekcji” i uważa, że zwalnia go to od jakiejkolwiek odpowiedzialności za to, co mówi i pisze. Osobiście nie uważam, żeby wytknięcie błędu było jakimś szczególnym nietaktem. Jak się to zrobi raz i porządnie, to są szanse, że takiemu „dyslektykowi” zrobi się na tyle głupio i niezręcznie, że kolejnym razem przypomni sobie, jak się czuł w tej sytuacji i błędu nie zrobi. Piszę w cudzysłowie, bo dyslektyk z prawdziwego zdarzenia nie tylko się nie obrazi, ale jeszcze podziękuje i poprosi, żeby robić to częściej (przynajmniej ci, których znam).

Wrócę jednak do książek. Naprawdę boli mnie, że odwala się taką fuszerkę. Byłabym w stanie zrozumieć, gdyby książki były za darmo, albo kosztowały jakieś marne grosze, ale wszyscy wiemy, że tak nie jest. Jakby nie patrzeć, płacimy za to, żeby to czytadło miało ręce i nogi, więc naprawdę nie chcę czytać o tym, jak ktoś „zrozumiał coś opatrznie”, albo „otwarł drzwi i rozglądnął się po pokoju”. To, że Word tego nie podkreśli, nie znaczy, że nie ma błędu, no tak czy nie? 

Co sądzicie?

piątek, 4 października 2013

Nina Reichter - Ostatnia spowiedź. Tom II.


Tytuł: Ostatnia spowiedź. Tom II.
Autor: Nina Reichter
Wydawnictwo: Novae Res
Opis: Świat Ally Hanningan wali się w posadach, gdy miłość jej życia – rockman Bradin Rothfeld zostaje postrzelony i pada na scenę. Ally jest uczestniczką tamtych zdarzeń. Bezsilność i wspomnienia tamtych chwil na zawsze pozostaną jej najgorszym koszmarem. Bradin jest w ciężkim stanie. Co więcej, może pożegnać się ze światem sądząc, że dwie najbliższe mu osoby zrobiły mu świństwo. Tylko czy Ally i Tom rzeczywiście są niewinni Rozpoczyna się walka o życie rannego Bradina, a jego bliscy, odliczając feralne godziny, będą musieli zmierzyć się z grzechami, które być może nigdy nie zostaną odpuszczone. Tom poprzysięga sobie, że już nie zbliży się do Ally. Tylko czy facet, który dotychczas żył bez zasad dotrzyma obietnicy?
Ocena: 2/6

Ally Hanningan to z pozoru zwyczajna dziewiętnastolatka z dobrego domu, z planami na przyszłość. Tym, co odróżnia ją od całej reszty jest fakt, że spotyka się z gwiazdą rocka, wokalistą i liderem znanego na całym świecie zespołu Bitter Grace. Mimo przeciwności losu i knowań wrogów Brade’a i Ally, młodzi schodzą się, by ich miłość rozkwitła bardziej niż kiedykolwiek.

Zacznę może od tego, co naprawdę mi się podobało. W tej kwestii będzie bardzo krótko – okładka. Cała reszta okazała się klapą. Mniejszą lub większą, ale nadal klapą. Zacznę od Allison, bo to ona irytowała mnie najbardziej. Otóż z zachowania dziewczyny wynika, iż ma najwyżej pięć lat – bawi się uczuciami Brade’a, udaje wściekłą, mimo że wcale nie jest, tylko po to, żeby sprawdzić jego reakcję, kłamie jak najęta, nie mówi całej prawdy tylko po to, żeby oszczędzić chłopakowi tego, co i tak prędzej czy później wypłynie, jest zwyczajnie wyrachowana w tej swojej dziecinności. Wiek dziewczyny (a może powinnam napisać „dziewczynki”) wynika również z opisów. Otóż Ally robi minki, pociąga noskiem i zaciska rączki w piąstki. Idźmy dalej – Ally to standardowa Mary Sue, której wszystko w życiu się udaje i dostaje to, czego chce. No chyba że każda umiejąca robić zdjęcia dziewiętnastolatka dostaje pracę w Vanity Fair, a szef, z którego nastolatka jawnie się naśmiewa, wprost ją uwielbia, nie cierpiąc tym samym reszty ekipy. Jeśli tak faktycznie jest – przepraszam. A nie, wybaczcie, nie jest tak idealnie. Dziani rodzice Ally są przeciwni jej związkowi z grajkiem i za wszelką cenę chcą, żeby córka skończyła prawo i prowadziła dostatnie życie, zamiast dać się zapłodnić przed dwudziestką. Okropni ci rodzice, doprawdy. Myślę, że jednym z powodów, który pozwala mi sądzić, że Ally nie jest jeszcze gotowa na dziecko (poza tym, że to jeszcze nastolatka), jest fakt, że dziewczyna ma problemy z wypowiedzeniem na głos, a nawet w myślach, słowa „penis” i zastępuje je wygodnym „ekhem”. A może to po prostu wymysł autorki, ale wychodzę z założenia, że jeśli pisze się sceny erotyczne, to warto oswoić się z nazewnictwem intymnych części ciała.

Fabuła jak to fabuła – prosta jak budowa cepa i słodka do porzygu, nie ma co się bardziej nad tym rozwodzić.

Kwestie techniczne – tekst leży i kwiczy. Tak autorka, jak i korekta dały po prostu ciała. Mam tu na myśli między innymi regionalizmy typu „rozglądnął”, „otwarły się”, „oglądnął”. Ogólnie rzecz biorąc nie jest to błąd, ale w książce nie tyle nie ma prawa, co nie powinno występować takie słownictwo – to tak jak z rusycyzmami. Dalej. Im bliżej końca książki, tym więcej błędów. Wszyscy już chyba byli tak rozemocjonowani, że uznali iż brak litery czy kropki tu i tam nie zrobi nikomu różnicy. Jednak na łopatki rozłożyło mnie zdanie „Wszystko, co zrobiła, na co się zgodziła i co mu powiedziała odebrał zupełnie opatrznie”. Droga autorko, droga korekto – słowo „opatrznie” nie występuje i nie występowało w naszym pięknym, acz jakże zwodniczym języku. Przynajmniej nie w tym znaczeniu. Po przeczytaniu tego zdania miałam ochotę śmiać się i płakać jednocześnie. Autorka stara się, żeby każde zdanie ociekało patosem (śmiesznym zresztą), dzięki czemu całość tego wszystkiego to jeden pięknie i poetycko brzmiący, ale jednak totalny bełkot, a tym czasem problem stwarza jak widać zajrzenie do słownika. Powiecie „przecież od tego jest korekta, autor nie ponosi odpowiedzialności” – niestety ponosi i to ogromną. Wychodzę z założenia, że jeśli ktoś chce pisać po polsku i robi to, biorąc od nas nie takie małe pieniądze (bo trzydzieści parę złotych to może i nie majątek, ale już nie taka groszowa sprawa), wypadałoby, żeby robił to jak należy.

Strasznie zawiodłam się tą częścią. Szkoda, bo pierwsza bardzo mi się podobała. Śliczna okładka niestety nie zrekompensuje mi kiepskiej fabuły, płaskich i głupich postaci oraz błędów w tekście. Czy przeczytam ostatnią część? Przeczytam, ale pewnie z paskiem między zębami, żebym nie odgryzła sobie języka ze złości.

Komu polecam? Ogólnie nie polecam, ale mimo wszystko warto ogarnąć temat, jeśli czytaliście tom pierwszy.

Ostatnia spowiedź. Tom II. ←
Ostatnia spowiedź. Tom III.

P.S. Przypominam, że urodzinowe rozdanie trwa do niedzieli włącznie!

P.P.S. Jeśli macie gdzieś w pobliżu Stokrotkę, to radzę się wybrać. Nabyłam dwie książki Kinga, 9,99 każda ;)

linkwithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...