sobota, 28 września 2013

Urodzinowe rozdanie!

Witajcie! Mój blog obchodzi dzisiaj pierwsze urodziny, więc chciałabym to jakoś uczcić. Chcę się z Wami podzielić książkami, które przeczytałam i których prawdopodobnie już nie przeczytam, a chciałabym dać im drugie życie w rękach kolejnego czytelnika, dlatego organizuję to rozdanie :) Co jest do dostania:

(komplet)


ponadto:
        
W komentarzach podajcie maila i napiszcie, którą książkę wybieracie, a ja przy użyciu maszyny losującej wybiorę kilkoro z Was. To wszystko! W zamian proszę tylko o jedną, może dwie rzeczy:

  • jeśli bierzecie udział (a nawet, jeśli nie bierzecie, też będzie miło ;)), proszę, zamieśćcie u siebie banner informujący innych blogerów o tym rozdaniu (im więcej komentarzy, tym lepiej!)
  • byłoby miło, gdybyście dodali mojego bloga do obserwowanych, ale to nie jest warunek wzięcia udziału w rozdaniu
Ogłoszenie wyników 7 X 2013!

Powodzenia! :)

czwartek, 26 września 2013

Stosik 03

To taka zbieranina z kilku miesięcy, ale na brak czegoś do czytania nie narzekam :D (że nie wspomnę o całym mnóstwie tego, co mam na dysku i czytniku)


Haruki Murakami - Kronika ptaka nakręcacza (zakup własny, biedronkowy, 9,99zł, więc trzeba było brać! :D)
Nina Reichter - Ostatnia spowiedź. Tom II (zakup własny)
China Miéville - Dworzec Perdido (egzemplarz recenzencki od Zysku i S-ki)
China Miéville - Ambasadoria (j.w.)
George R.R. Martin i Lisa Tuttle - Przystań wiatrów (j.w.)
Lars Husum - Mój kumpel Jezus (j.w.)
John Green - Gwiazd naszych wina (zakup własny)


Darynda Jones - Pierwszy grób po prawej (świąteczny prezent od brata)
J.K. Rowling - Trafny wybór (też zakup biedronkowy sprzed paru miesięcy)
Brandon Mull - Baśniobór I-V(zakup własny; co prawda pierwszą część już mam, ale 
mój królik zajął się nią na poważnie i niewiele z niej zostało, więc kupiłam cały komplet)

Strasznie cieszę się na Przystań wiatrów i Dworzec Perdido. Na Baśniobory też, bo pierwsza część bardzo mi się podobała.

P.S. Zapisałam się na prawo jazdy :D Teoria już za mną, od przyszłego tygodnia zaczynam jazdy. Trochę się obawiam, bo nigdy w życiu nie siedziałam za kierownicą, ale mam nadzieję, że podołam, a na koniec zdam za pierwszym podejściem :D



sobota, 21 września 2013

China Miéville - Ambasadoria


Tytuł: Ambasadoria
Autor: China Miéville
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Opis książki: Ambasadoria to miasto sprzeczności położone na krańcach zbadanego wszechświata. Avice Benner Cho jest nawigatorką na statku podróżującym w „wiecznym nurcie”, morzu czasoprzestrzeni rozciągającym się pod dnem codziennej rzeczywistości. Ludzie nie są tu jedyną inteligentną rasą, a Avice nawiązuje niewytłumaczalną więź z Gospodarzami – tajemniczymi istotami niezdolnymi do kłamstwa. Jedynie niewielka grupka genetycznie zmodyfikowanych Ambasadorów włada ich językiem, umożliwiając kontakt pomiędzy dwoma społecznościami. Jednak gdy na planetę przebywa nowy Ambasador, krucha równowaga zawisa na włosku.
Ocena: 6/6
Ambasadoria. Miasto podlegające rządom Bremen, ludzkiego imperium znajdującego się na planecie Dagostin. Stworzone na Ariece położonej na krańcach nurtu, dostosowane i zamieszkane przez ludzi. Kolonia od wielu megagodzin żyje w zgodzie z Ariekenami zwanymi inaczej Gospodarzami, a jedyną barierą między ludźmi a tubylcami jest Język, któremu mieszkańcy Arieki są zupełnie podporządkowani. Jedynym łączem są Ambasadorowie, genetycznie zaprojektowane, władające Językiem klony, stanowiące jeden umysł w dwóch osobach, dzięki czemu jako jedyni są w stanie porozumieć się z Gospodarzami.

W Ambasadorii mieszka dziewczynka, Avice Benner Cho, która w wyniku splotu różnych wydarzeń zostaje poproszona przez Gospodarzy o przysługę. Tamtego dnia Avvy zapisuje się w historii Języka jako dziewczynka, którą skrzywdzono w ciemności i która zjadła to, co jej dano. Avice dorasta i spełnia swoje marzenie – zostaje zanurzaczką, badaczką nurtu. W trakcie swoich podróży poznaje mężczyznę, którego poślubia i który zafascynowany Ariekenami prosi Avice o powrót do Ambasadorii. Kobieta nigdy nie chciała wracać do miasta, gdzie spędziła całe swoje dzieciństwo, jednak ulega namowom męża. Tu dostępuje wszelkich zaszczytów i traktowana jest jak celebry tka, dzięki czemu zapraszana jest na przyjęcia wydawane z najróżniejszych okazji. Jedną z takich okazji jest powitanie nowego Ambasadora. EzRa nie wygląda jednak jak każdy Ambasador, których Avice do tej pory widziała. Ez i Ra różnią się między sobą diametralnie, a kiedy przemawiają po raz pierwszy, coś się zmienia. Coś, co od tej pory nada historii Ariekenów inny bieg. Coś, co tylko Avice będzie w stanie powstrzymać.

Muszę przyznać, że nie jest to lekka książka. Jest na pewno przyjemna, ale wymaga od czytelnika pełnego skupienia, bo mamy tu do czynienia z czymś kompletnie nowym, a te nowości mogłabym wymieniać bez końca począwszy od aparycji obcych, a na ich toku myślenia skończywszy, a to jest dopiero ciekawostka! Okazuje się bowiem, że na Ariece to nie język służy użytkownikom, ale Ariekeni służą niejako Językowi.

„Ambasadorię” trzeba czytać bardzo uważnie, bo jest tu cała masa neologizmów, które trzeba po prostu przyswoić, żeby zrozumieć całość. Dlatego też tyle czasu zajęło mi przeczytanie i zrecenzowanie, bo z początku moja przygoda z „Ambasadorią” szła mi dość opornie, ale ta dezorientacja nie trwa długo i po kilkudziesięciu stronach człowiek się przyzwyczaja i dostraja.

Bardzo podoba mi się fabuła książki i sam koncept. Pomysł na Ariekenów, Język i Ambasadorów to coś wyjątkowego, czego dopieszczanie zajęło autorowi sporo czasu (sama idea zrodziła się, kiedy miał 11 lat) i w efekcie czego dostaliśmy jajo Faberge literatury. Nie czytuję science fiction (ale zacznę, jak babcię kocham, zacznę!), jednak zagłębiając się w uniwersum stworzone przez Mieville’a, intrygi i postaci – przepadłam bez reszty. Pomijam w tej chwili dziwacznych Ariekenów i ich niesamowity Język, a przejdę do najbardziej trywialnej sprawy – nareszcie dostałam nieirytującą bohaterkę płci żeńskiej. Nareszcie! Avice nie jest głupią lalą, która nie potrafi zapanować nad własnym libido. Avice to kobieta lojalna, nieco powściągliwa, spostrzegawcza i umiejąca wykorzystać sytuację (ludzi czasem też). Widać to wyraźnie, kiedy jako dziecko poproszona Ariekenów o pomoc zgadza się, wiedząc jednocześnie, że wyciągnie z tego korzyści w późniejszym życiu i tak też się staje, kiedy Avice zostaje zanurzaczką i bada to, co niezbadane, czyli nurt. No właśnie, co to jest ten nurt. Posłużę się cytatem, bo kto lepiej to wytłumaczy, jeśli nie sama Avice?

„Zakres nurtu zupełnie nie odpowiada wymiarom czasemprzestrzeni – rzeczywistości, w której żyjemy. Trudno mi to opisać, mogę tylko powiedzieć, że nurt nieustannie ją podmaka, opływa i nasącza; jest jak langue (język), przy którym nasza rzeczywistość to jedynie parole (mowa). Tutaj, gdzie odległość mierzy się w dekadach świetlnych i petametrach, Dagostin jest jedynie bardziej odległy od Tarsku i Hodgsona niż od Arieki. Ale w nurcie z Dagostinu do Tarsku jest jedynie kilkaset godzin przy sprzyjającym wietrze, Hodgson znajduje się w samym środku spokojnych i bardzo uczęszczanych głębin. Arieka zaś leży bardzo daleko od wszystkiego.” 

W tym miejscu chciałabym złożyć podziękowania tłumaczce, Krystynie Chodorowskiej, bo domyślam się, że nie był to łatwy orzech do zgryzienia, a tłumaczenie jest naprawdę świetne i na najwyższym poziomie.

No, jak zwykle wyszedł mi chaos, bo chciałabym pociągnąć wiele wątków na raz, więc może przejdę do meritum: „Ambasadoria” jest niesamowita, fantastyczna w każdym tego słowa znaczeniu. Cytat na okładce nie kłamie „Ambasadoria to w pełni dojrzałe dzieło sztuki!”.

Komu polecam? Na pewno miłośnikom sci-fi, a także miłośnikom porządnej, zmuszającej do wysiłku intelektualnego literatury.


Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Zysk i S-ka


czwartek, 12 września 2013

English matters


Tytuł: English matters. Magazyn dla uczących się języka angielskiego
Wydawnictwo: Colorful Media
Ocena: 5/6

Angielski uwielbiam, odkąd pamiętam. Nigdy nie miałam problemów z nauką, czy ze zrozumieniem, jednak z doświadczenia wiem, że uczenie się języka w szkole, to tylko kropla w morzu możliwości. Moim zdaniem najważniejsze jest zaznajomienie się z językiem w praktyce - nie ważne, że nie ogarniasz gramatyki, na gramatykę będzie czas później, najważniejsze są słowa. Jak zna się słowa, to reszta już pójdzie gładko, bo przynajmniej mamy na czym pracować, dlatego od zawsze powtarzam, że najlepiej uczyć się języka poprzez czytanie.

Magazyn English Matters przychodzi nam z pomocą, kiedy chcemy połączyć przyjemne z pożytecznym. Znajdziemy tu artykuły ciekawe i na czasie, dotyczące różnej tematyki, m.in. film, muzyka, sport, artykuły popularnonaukowe i wiele innych. Kategorie zmieniają się w każdym numerze, dlatego ciężko przewidzieć, co znajdziemy w kolejnym numerze.

Każdy artykuł podzielony jest na ponumerowane kolumny, dzięki czemu łatwiej odnaleźć w słowniczku wyrażenia znajdujące się w tekście. Tutaj wydawca również idzie nam na rękę, gdyż słowa w słowniku poukładane są według kolejności pojawiania się w tekście.

Cieszę się, że obecnie na rynku jest tyle możliwości, dzięki którym możemy nauczyć się języka w sposób przyjemny i bez stresu. Żałuję jednak, że EM jest wydawane tak rzadko (co dwa miesiące) oraz, że ma tak niewiele stron, bo czyta się niestety bardzo szybko. Największym minusem jest jednak cena, bo zdaję sobie sprawę, że 10 zł za czasopismo to w dzisiejszych czasach może być cena zaporowa.

Komu polecam? Wszystkim, którzy lubią uczyć się języków oraz tym, którzy mają sobie ochotę co nieco przypomnieć w łatwy i przystępny sposób.

magazyn przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Colorful Media

Każde z wydawanych czasopism znajdziecie na Facebooku:
Ostanowka - magazyn dla osób uczących się języka rosyjskiego
¿Español? Sí, gracias - magazyn dla osób uczących się języka hiszpańskiego
English Matters - magazyn dla osób uczących się języka angielskiego
Français Présent - magazyn dla osób uczących się języka francuskiego
Business English Magazine - magazyn dla osób, chcących opanować angielski biznesowy
Deutsch Aktuell - magazyn dla osób uczących się języka niemieckiego
StartUp Magazine - magazyn dla osób z pomysłem na biznes
__________________________________________________________________

Słyszeliście już, że ma powstać film na podstawie "Fantastycznych zwierząt i jak je znaleźć" (recenzja książki) J.K. Rowling? Ogromnie się cieszę i już nie mogę się doczekać. Co prawda nie mam pojęcia, jak można nakręcić film na podstawie książeczki wielkości połowy normalnej książki, mającej ok. 50 stron, ale cieszę się i tak, bo można się spodziewać niezłego widowiska :)

Więcej informacji tu:

sobota, 7 września 2013

Iluzja [film]



Tytuł: Iluzja (Now you see me)
Reżyseria: Louis Leterrier
Ocena: 6/6

Jestem świeżo po seansie i mogę gadać bzdury (jakby to było coś nowego), więc z góry przepraszam.

Zacznę od tego, że na ten film trafiłam zupełnie przypadkowo. Kilka fajnych gifów na Tumblrze, odpowiednie tagi i po chwili już zaczęłam oglądać.

Iluzja opowiada historię czworga iluzjonistów: Daniela (Jesse Eisenberg), Merritta (Woody Harrelson), Henley (Isla Fisher) i Jacka (Dave Franco). Każde w różnym wieku, zajmujące się innymi sztuczkami, jedni mniej, drudzy bardziej popularni. Co ich łączy to to, że

któregoś razu każde znajduje u siebie kartę tarota z datą, godziną i adresem na koszulce. Stawiają się w wyznaczonym miejscu i tu zaczyna się dziać magia. W pomieszczeniu wyświetla się hologram, który widz nie bardzo wie, czym jest, ale domyśla się, że to jakieś wskazówki.

Następnie widzimy naszą czwórkę występującą przed ogromną publicznością jako Czterej Jeźdźcy. Swoje sztuczki wykonują z pompą i na najwyższym poziomie, chciałoby się rzec, że to już prawdziwa magia, dlatego też na ogonie siedzi im pewna osoba, były magik, Thaddeus Bradley (Morgan Freeman), chąca ujawnić tajemnice Jeźdźców. Natomiast po kolejnej sztuczce, w której czwórka rabuje bank na oczach widowni, dorwać chce ich także FBI, a sprawę dostaje agent Dylan Rhodes (Mark Ruffalo).

Wydawać by się mogło, że iluzjoniści grają stróżom prawa na nosach i za nic mają sobie wszelkie zasady, tak naprawdę jednak działają w imię wyższego dobra, pokazują nam różnice między prawdą a kłamstwem, magią a przestępstwem. Nasi magicy zapoznają się z bowiem definicją tajnej i pradawnej organizacji Oko poszukującej nowych talentów, która to od dawien dawna za sprawą magii i sztuczek odgrywała naszego polskiego Janosika, czyli zabierała biednym i dawała bogatym.


Na początku filmu Daniel mówi "Podejdź bliżej. Bliżej. Ponieważ im więcej myślisz, że widzisz, tym łatwiej mi cię oszukać. Bo czym jest to, co robisz? Patrzysz, ale tak naprawdę filtrujesz i interpretujesz, szukasz sensu. Moim zadaniem jest wykorzystać ten cenny dar, który mi ofiarowujesz - twoją uwagę - i użyć jej przeciwko tobie". Motto Daniela to "Im bardziej patrzysz, tym mniej widzisz" i to prawda. Skupiamy uwagę na detalach, na "tu i teraz", nie dostrzegając rzeczy większych, istotnych, rzeczy, które wcale nie muszą mieć miejsca tu i teraz.

Następną wskazówkę dostajemy podczas kolejnego show Czterech Jeźdźców, Daniel mówi "Patrzcie tak uważnie, jak możecie, bo sztuczki, które za chwilę zobaczycie, będą wydawały się zupełnie ze sobą niezwiązane, ale zapewniamy, że są". Każda z kolejnych iluzji była mniej lub bardziej wyrafinowana, całkiem nowa i taka, którą każdy już zna. Ta wskazówka jednak dotyczyła nie tylko konkretnego show, ale całego filmu. Skupiałam się na detalach, analizowałam, oglądałam triki mniej i bardziej zaskakujące, pozwalałam odwrócić swoją uwagę i manipulować nią. Każda jedna wskazówka była dla nas, bo to my byliśmy widownią, a film był występem, iluzją.
Wszystko oczywiście jest do przewidzenia, ale mnie się nie udało, dlatego tak bardzo podobała mi się "Iluzja". Film zrealizowany z rozmachem i pomysłem, ze świetną obsadą i rzecz jasna, jak na prawdziwą magiczną sztuczkę przystało, wielkim, pompatycznym finałem. W sumie to zastanawia mnie, dlaczego nie słyszałam o tym filmie. Nigdzie nie było trailerów ani reklam, cisza zupełna, a szkoda, bo chętnie wybrałabym się do kina.
Ode mnie wielka, tłusta 6. Rewelacja.
P.S. Miałam przygotować trochę więcej gifów, bo jest na co popatrzeć, ale jak znam siebie, to do rana bym siedziała w fotoszopie, a tego bym nie chciała :P

środa, 4 września 2013

Darynda Jones - Pierwszy grób po prawej


Tytuł: Ostatni grób po prawej
Autor: Darynda Jones
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Opis książki: „Pierwszy grób po prawej” to początek serii o o przygodach Charley Davidson, prywatnej detektyw i kostuchy. Znakomita powieść, która spodoba się tym czytelnikom, którzy cenią powieści pełne akcji i zmysłowych relacji między bohaterami, jak również tym, którzy cenią humor podobny do Stephanie Plum. Seria o przygodach Charley Davidson skrzy się dowcipem, dynamiczną akcją i przede wszystkim inteligencją, co wcale nie jest tak częste w tym gatunku.
Ocena: 2.5/6

Charlotte Davidson ma dwadzieścia siedem lat, kochającą rodzinę i na pierwszy rzut oka całkiem udane życie. Jest wziętym detektywem, który bynajmniej nie zawdzięcza swoich sukcesów sztuce dedukcji godnej Sherlocka Holmesa. Charley widzi zmarłych. A raczej ich duchy, które z reguły same mówią jej, co tak naprawdę wydarzyło się w chwili ich śmierci. Pani detektyw nie jest jednak zwykłym medium, jest kostuchą. Portalem dla zbłąkanych dusz, które po śmierci nie poszły od razu tam, gdzie pójść powinny. Poza tym niespotykanym talentem Charley posiada również wyjątkową umiejętność pakowania się w kłopoty i kiedy już wydawałoby się, że nie ujdzie z nich z życiem, zjawia się on. Mroczna, zakapturzona postać, która pojawia się w różnych momentach życia kobiety, by uratować ją z opresji. Charlotte nie myśli o nim często, gdyż to jedna z niewielu rzeczy, które ją tak naprawdę przerażają. Zmienia się to jednak, kiedy zaczynają ją nawiedzać powtarzające się, zmysłowe sny, a mężczyzna, który gra w nich rolę główną nazywa Charley Holenderką – tak, jak zrobił to niegdyś chłopak, którego, jak jej się wydawało, uratowała. Od tej pory pani detektyw zaczyna przypominać sobie coraz więcej, łącząc ze sobą fakty, które dotąd z pozoru nie miały żadnego związku i odkrywa, kim jest od lat towarzysząca jej postać.

Od dawna byłam bardzo ciekawa tej książki. Słyszałam same pochlebne opinie, w internecie pojawiały się nieoficjalne tłumaczenia, co znaczyło, że książka jest poczytna i ogólnie pozytywnie odbierana, więc kiedy dostałam ją od brata, klasnęłam w dłonie, bo przecież uwielbiam romans paranormalny, a skoro wszędzie słyszę same ochy i achy, to co mogłoby pójść źle?

Wszystko.

Fabuła jest kiepska. Bardzo nagięta, mimo że Charley jest detektywem, to brak tu jako takiej zagadki, elementu zaskoczenia, jakiegoś konkretnego „wow”. Wszystko nagle samo się rozwiązało i było tak ciekawe, że aż ziewnęłam. Końcówka jest jako tako zastanawiająca, ale nie na tyle, żebym miała ochotę sięgać po kolejną część.

Postacie są płytkie i mają jedynie imiona, ale może to i dobrze, bo już sama główna bohaterka doprowadzała mnie do szewskiej pasji. Jest to ten sam utarty schemat "niezależnej kobiety", z jakim spotkałam się w wielu książkach i którego nienawidzę z całego serca. Otóż Charley to kolejna superbohaterka z niewyparzoną gębą, jest rzecz jasna sprytna, bystra, a arogancję uważa za jeden ze swoich największych atutów. Oczywiście nie może żyć bez kawy i gdyby miała czas, to prawdopodobnie zbudowałaby tej kawie ołtarzyk, a gdyby mogła, to by ją poślubiła. Nie rozumiem, co ludzie mają z tą kawą, że ją tak wychwalają pod niebiosa. To jakiś trend jest? Piję kawę – jestem super? No ale idźmy dalej z naszą Charlotte, która uważa się za zabawną, a jej mające być zabawne rozkminy są co najmniej żałosne i nawet nie stały koło poczucia humoru, natomiast jej sztandarowy tekst „jestem po drugiej stronie… nie tej drugiej stronie” powtarzał się w książce non stop i za każdym razem zgrzytałam zębami, bo okej, to może to i jest zabawne, ale RAZ, a nie co drugie zdanie. Jednak tym, co przelało czarę goryczy było to, że Charley w pewnym momencie oświadczyła, iż nazwała swoje piersi oraz jajniki. JAJNIKI (nie wiem, czy chcecie wiedzieć jak, ale byłam tak zażenowana, że czytałam to przez palce). I samochód. Przysięgam, że gdyby jajniki pojawiły się na początku, bądź w połowie książki, a nie pod koniec, to po prostu bym wstała i wyrzuciła przez otwarte okno, nie zastanawiając się dwa razy, i nawet bym nie zatęskniła. Charlotte Davidson miała być kobietą zabawną, pewną siebie, odważnie idącą przez życie, a wyszła niewyżyta gówniara w ciele dorosłej kobiety, która może i ma poczucie humoru, ale tylko ona to tak naprawdę dostrzega.

Sprawy techniczne – tłumaczenie jest kiepskie. Przez poprzestawiany szyk w zdaniach niemal oszalałam. Nie dość, że styl autorki i tak jest bardzo lekki, to ten szyk sprowadził go po prostu do parteru i całość brzmiała niemalże kolokwialnie, co dodatkowo potęgowało całe mnóstwo błędów. Logicznych, zapisu, powtórzeń, do wyboru, do koloru.

Ogólnie ciężko mi powiedzieć, czym jest ta książka. Paranormalnych zjawisk jest tu cała masa, romansu tyle, co kot napłakał, koło powieści detektywistycznej może i toto stało, ale osmoza w ten sposób nie działa, więc też nie wyszło. Wynudziłam się i zmusiłam, żeby doczytać do końca, bo miałam nadzieję, że akcja się jakoś zawiąże i wyniknie z tego coś ciekawego, ale się zawiodłam. Nie ma tu tej obiecanej akcji, zmysłowych relacji ani nawet odrobiny humoru, które faktycznie bym doceniła. Szkoda. Jeśli chodzi o romans paranormalny, to ja nadal zostaję przy Mrocznych Łowcach Kenyon i to się już prawdopodobnie nie zmieni.

Komu polecam? Osobom, które mają ochotę przeczytać lekką książkę i nie nastawiają się szczególnie na coś, co na długo zapadnie im w pamięć.

linkwithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...